Kiedy słyszymy dzisiaj słowo „Czuwaj”, może nam przyjść na myśl tradycyjne pozdrowienie harcerskie. Pozdrowieniem „Czuwaj” wymieniają się harcerze na powitanie i pożegnanie. Ma przypominać ono o konieczności stałej gotowości do czynu, służby dla Boga oraz Ojczyzny, pracy dla innych i nad sobą.
Harcerskie pozdrowienie „Czuwaj” pochodzi prawdopodobnie z czasów rycerskich, kiedy podczas nocnej służby strażnicy na murach miejskich, nawoływali się w ten sposób. Kiedy rycerze stali na warcie nocnej, aby sprawdzić czy drugi nie śpi, pierwszy mówił „Czu…”, drugi strażnik musiał w takim wypadku dokończyć odpowiadając „…waj”.
Kiedy słyszymy słowo „czuwaj”, możemy sobie również wyobrazić matkę, która wstaje w nocy, aby opiekować się swoim dzieckiem, syna troskliwie dbającego o swoich starszych rodziców, by niczego im nie brakowało i poświęcającego im wiele czasu. Widzimy pielęgniarkę troszczącą się o powierzonego chorego, kierowcę prowadzącego autobus, zakonnicę, która wstaje w nocy, by wielbić Boga.
Czy cała bieda współczesnego człowieka nie leży w tym, że próbujemy zredukować rzeczywistość Nieskończonego Boga do poziomu ludzkiego pojmowania? A kiedy rzeczywistość ta nie przystaje do naszego rozumowania odrzucamy ją jako nierealną, nie naukową, nielogiczną, pozbawioną sensu, idealistyczną, a nawet nudną i albo odrzucamy, albo pozostajemy na poziomie powierzchownej rutyny i zewnętrznych tylko formalności.
Na początku Adwentu muszę więc jeszcze raz spróbować znaleźć poważną, radykalną odpowiedź na pytanie: Na Kogo ja tak naprawdę czekam? I czy w ogóle czekam na kogokolwiek? Czy rzeczywistość Boga przychodzącego na świat – czego pamiątkę obchodzimy w czasie świat Bożego Narodzenia – ale i Boga przychodzącego na ołtarzu w czasie Eucharystii ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie? I jeśli Adwent stanie się raz jeszcze tylko czasem zakupów, prezentów i kolorowych lampek, to rzeczywiście będę rozdrażniony i zniechęcony tym – co roku powtarzającym się – rytuałem.
Jeśli całe moje życie jest zbyt głęboko zanurzone w doczesności, to nie ma się czemu dziwić, że uciekam tylko do powierzchowności kolorowych dekoracji. Jest rzeczą co najmniej dziwną, że wkładamy wiele wysiłku, pieniędzy, czasu w nasze doskonalenie zawodowe, sportowe, zdrowotne, profesjonalne, językowe, intelektualne, ale „doskonalenie duchowe” brzmi dla nas raczej nierealnie, czy nawet nieprzyjemnie.
W jakiś sposób wmówiono nam, że „poszukiwanie doskonałości” jest pewnego rodzaju fanatyzmem. Dlaczego? Czy nie dlatego, że mamy fałszywe skojarzenia, że obawiamy się, iż to doskonalenie, uświęcenie, powołanie do świętości, poważne potraktowanie Boga, Który chce być z nami jest ograniczeniem, że jest nudne, że odbiera nam swobodę i radość życia, że być może wykluczy nas z życia normalnych ludzi, że nie pozwoli się cieszyć codziennymi, drobnymi przyjemnościami, że będzie zbyt wymagające, zbyt oderwane od rzeczywistości, zbyt wydumane, nierealne i udziwnione?
Adwent to czas odkrywania na nowo, korzeni mojego istnienia, źródeł mojego życia, to uświadamianie sobie, kto jest naprawdę ważny w tym życiu, to reorientowanie tego życia na Źródło Życia, Którym jest Jezus Chrystus, ten Który przychodzi, „aby życie mieli i mieli je w obfitości” (J 10, 10).
Pozwólmy Duchowi Świętemu działać, chociażby się nam to czasami wydawało zbyt wymagające. Pozwólmy, aby On odmieniał, pogłębiał i przemieniał naszą codzienność. Ale najpierw odkryjmy, Kto tak naprawdę do nas przychodzi „tu i teraz”, w Eucharystii? I chciejmy przyjmować Tego, Który jest Emmanuelem – Bogiem z nami.
ks. Bartosz Mitkiewicz, 28.11.2021r.