Wielu z nas lubi od czasu do czasu, dla rozrywki, obejrzeć jakiś dobry western. Skąd bierze się popularność takiego gatunku filmu fabularnego? Prawdopodobnie z tego,
że zazwyczaj roztaczają one przed widzem prosty, przejrzysty, czarno-biały świat. Jest w nich zawsze wyrazista akcja o dobitnie zarysowanym konflikcie dramatycznym: starcie sił reprezentujących wartości pozytywne z siłami zła. Po jednej stronie są dobrzy, a po drugiej źli. Wcześniej czy później pojawia się w nich jakiś bohater, szlachetny, prawy i odważny stróż prawa, kowboj, traper czy „jeździec znikąd”, który przywraca porządek, a widz
z zadowoleniem stwierdza, że dobro znowu zwyciężyło.
Dlaczego Bóg pozwala na zło?
Każdemu, kto na własnej skórze doświadczył już kiedyś zła w jakiejkolwiek formie, ciśnie się na usta pytanie: Dlaczego Bóg na to pozwala? Dlaczego natychmiast nie zsyła kary na tych, którzy czynią nam zło? Czyż nasz świat nie byłby dużo lepszy, gdyby Bóg wkraczał weń tak samo zdecydowanie jak bohaterowie westernów?
Przypowieść o chwaście wśród zboża, którą Kościół dziś odczytuje, daje na te pytania zaskakującą odpowiedź: dobro i zło są w naszym świecie tak bardzo ze sobą splecione, że ten, kto próbowałby wyrwać zło z korzeniami, zniszczyłby jednocześnie dobro. Przyniosłoby to zatem więcej szkody niż pożytku. To prawda, że zazwyczaj łatwo odróżnić dobro od zła. Ale w przypowieści chodzi o żywych ludzi, w których zawsze „rośnie” jedno i drugie.
Nie ma człowieka, grupy czy narodu na tej ziemi, o których można by powiedzieć tylko dobre rzeczy. Pojedyncze czyny można ocenić jako dobre lub złe, ale nigdy całego człowieka. Również w Kościele znajdziemy przecież i blaski, i cienie. Był on zawsze Kościołem świętych i grzeszników.
W nas też jest zło
Ta odpowiedź pewnie nie bardzo nam się podoba, gdyż sugeruje, że także i w każdym z nas, również we mnie, tkwi zło, które nie daje się całkowicie wyplenić. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? My też czynimy zło – świadomie czy nieświadomie. Również i w naszych duszach są mroczne zakamarki.
Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad tym, jakimi bylibyśmy dziś ludźmi, gdyby przyszło nam dorastać w niekorzystnych, złych warunkach? Gdyby Bóg od razu sprawował sąd nad światem i nad nami, to pewnie ani ten świat, ani nikt z nas nie ostałby się przed Nim. Czyż nie powinniśmy być Mu właściwie głęboko wdzięczni za Jego cierpliwość nad nami?
Na pierwszy rzut oka takie ujęcie problemu istnienia dobra i zła w świecie i w nas samych może wydać się pesymistyczne. Czyżby zła nigdy nie dawało się do końca wyplenić?
My, chrześcijanie, wierzymy głęboko, że Chrystus zwyciężył zło przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Żyjąc jednak na tym świecie, w doczesności, ciągle jeszcze będziemy doświadczać rozdwojenia, stale będziemy odkrywać je w nas samych. Dlatego też powinniśmy być ostrożni w osądzaniu innych.
Bóg potęgą włada, a sądzi łagodnie
Sąd należy do Boga. Tylko Bóg, który zna głębiny ludzkich serc i najskrytsze zakamarki dusz, może sądzić sprawiedliwie – nie my. On jednak nie sądzi przed „żniwem”. Przyjdzie sądzić, gdy życie człowieka dobiegnie kresu; ukaże się jako sprawiedliwy Sędzia, gdy drogi ludzkości osiągną swój cel – zgodnie z tym, w co wierzymy i co wyznajemy każdej niedzieli w Credo: „Przyjdzie sądzić żywych i umarłych”.
Do tego czasu Bóg daje każdemu człowiekowi szansę nawrócenia: „Pozwólcie obojgu [chwastom i pszenicy] róść aż do żniwa” – tak czytamy w dzisiejszej ewangelii. A za to, że Bóg ciągle jeszcze nas oszczędza, że jest dla nas dobry, łagodny, że – jak mówi dzisiejsze pierwsze czytanie z Księgi Mądrości – „rządzi nami z wielką oględnością”, że „po występkach daje nawrócenie”, trzeba dziś Bogu z serca podziękować i uczyć się od Niego, jak być dobrym dla ludzi.
ks. Bartosz Mitkiewicz, 23.07.2023r.