Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” – mówią do Jezusa przerażeni uczniowie. Nie wystarczy chlubić się wiarą. Nie wystarczy mówić, że „ma” się wiarę, że „posiada się” Chrystusa, że należy się do grona Jego przyjaciół, że jest się ochrzczonym, bierzmowanym, członkiem Kościoła. Same słowa, chociaż ważne, życia nie nakarmią. Potrzebują wsparcia ze strony konkretnych gestów, czynów, codziennych wyborów. Obecność i działanie Jezusa odkrywa ten tylko, kto z Nim współpracuje lub kto prosi Go o współpracę.
Burza, różnego rodzaju trudności, choroba, doznana niesprawiedliwość czy krzywda, śmierć kogoś bliskiego, kataklizm, który niszczy dorobek życia itp., budzi człowieka ze snu samozadowolenia i samorealizacji. Odzierają go ze złudzeń samowystarczalności. Im większe trudności, tym bardziej natarczywe staje się szukanie Boga i pytanie, dlaczego? Jeżeli przed burzą obecność Jezusa w łodzi była dla apostołów wręcz obojętna, przestaje nią być podczas burzy. Teraz staje się nieodzowna, wręcz zbawienna.
Trudności rozbudzają albo gaszą wiarę. Po kryzysie wiara nie jest już nigdy taka, jaka była przed nim, jest inna. Staje się wiarą silniejszą lub słabszą, albo wręcz umiera. Kiedy wierzącego nawiedza ciemna noc wiary, to albo prosi Boga o pomoc, albo odwraca się od Niego i zaczyna szukać innych, ludzkich zbawicieli.
Zakończył się rok szkolny, rok katechetyczny. To dla nas dobra okazja do podjęcia refleksji nad tym co wydarzyło się w życiu naszych rodzin w ciągu ostatnich miesięcy. Czy był to czas, gdy nie tylko dzieci i młodzież mogły umocnić swoją wiarę. Czas, który dany nam był by napełnić się darami Ducha Świętego.
Rodzice często pytają i czynią wszystko by ich pociechy były kimś wyjątkowym. By wyrosło na dobrego człowieka, by było zdrowe, szczęśliwe, by uzyskało dobre wykształcenie, zdobyło interesujący zawód. Przysłowiowo mówiąc starają się przychylić gwiazd z nieba, byle tylko w przyszłości mogło wieść samodzielnie dobre i szczęśliwe życie.
Naturalnym jest że, życzymy sobie, by ich życie było wolne od trudu i cierpienia. Dajemy im w końcu to, co uważamy za najlepsze. Coraz częściej jesteśmy jednak świadomi, że: „to, co najlepsze” – w naszych oczach – doprowadzi nas do klęski.
W efekcie zaszczepiamy dzieciom strach przed bólem, poświęceniem, trudem.
Nasze rozważanie to także troska o to, by dzieci były dobrymi katolikami, by przekazać wiarę. By wypełnić przyrzeczenie złożone na ślubie i na chrzcie świętym. I niby wszystko wydaje się takie oczywiste i proste. Aż tu nagle, jak grom z nieba, słyszymy smutne i trudne wyznanie: moje dziecko/ mój wnuk traci wiarę! Nie chce chodzić do Kościoła, nie chce chodzić na katechezę! Zaskoczenie? Szok? A może do głosu dochodzi długo skrywana tajemnica?
Może to dla niektórych zabrzmi prowokująco, ale musimy to głośno powiedzieć: wiara nie jest dziedziczna! To prawda!
Choć oczywiście jest i powinna być w rodzinach przekazywana. Nikt tak jak najbliżsi, rodzice, dziadkowie, rodzeństwo nie mają większego wpływu na młodego człowieka. Nawet w epoce galopującego indywidualizmu, gdy niemal każde wypowiadane przez nas zdanie zaczyna się od słów – a moim zdaniem – blisko 60% zasad moralnych przekazują dzieciom rodzice. Oznacza to, że rodzice mają trzy razy większy wpływ na wiarę swoich dzieci niż Kościół. A zatem nici z hasła: to wszystko wina Kościoła.
To ważny moment! Ale nie tylko dla dorastającego dziecka. To przede wszystkim próba dla rodziców. To sprawdzian Waszej wiary. To czas do rachunku sumienia, czy to ja faktycznie jestem człowiekiem wiary. Nie religii, nie tradycji, nie obrzędów: bo tak wypada, bo taki zwyczaj. To czas refleksji nad moja wiarą. Okazja do modlitwy.
Nie dziwmy się, że dzieci tracą wiarę, jeśli nie widzą w rodzicach jej świadków. Jeśli nigdy nie zobaczą w domu, nie w kościele modlącego się taty, modlącej się mamy. Nie dziwmy się… że nie ma w ich życiu miejsca dla Boga, skoro nie ma dla Niego miejsca w naszych domach; nie ma świętych obrazów, oznak naszego katolicyzmu. Nie dziwmy się, że nie chcą słyszeć o Panu Bogu, skoro nigdy nikt z nimi nie rozmawia o Ewangelii.
Ilu z tu obecnych rodziców dopytuje swe pociechy, czy słuchały na katechezie, czego się dowiedziały? Ilu modli się całą wspólnotą rodzinną w domu i w kościele? A ilu zabrania angażować się, gasi zapał dziecka do poświęcenia się Bogu, bo lekcje i zajęcia dodatkowe są ważniejsze od ministrantów i scholi?
Nie bójmy się tych rozmów, nie bójmy się ich krytycznego podejścia. Ten bunt jest tylko pozorny, tak naprawdę jest on wołaniem i pytaniem o sens życia.
Kilka lat temu w Łodzi odbyło się spotkanie młodych pod hasłem Arena Młodych. Organizatorzy w ramach przygotowań przeprowadzili sondę uliczną pod tytułem: Moje pytanie do Boga?
Ku ogromnemu zaskoczeniu najczęściej udzielaną odpowiedzią były słowa: nie mam do Boga żadnych pytań… To bardzo istotne i zmuszające nas do refleksji. Przypominają mi się w tym momencie słowa z książki „Listy starego diabla do młodego”: Stary diabłem uczy swego ucznia: Zrób wszystko by twój podopieczny nie myślał… tak, nie myślał.
Co mamy robić – zapytają rodzice? Po pierwsze; nie co, ale Dlaczego! To o wiele ważniejsze pytanie! Dlaczego mam przekazać wiarę, dlaczego mam żyć według wiary!
Po drugie, okazać dziecku miłość, nie osądzać, nie wchodzi w przepychanki, kto ma rację – cierpliwie wysłuchać a przede wszystkim – gorąco się modlić! I to nie w samotności. Waszym zadaniem jest przekazanie wiary, a tak kryzys pokazuje jak na dłoni, czy Wasza wiara jest szczera i dojrzała. To papierek lakmusowy, tego czy jestem członkiem Kościoła, czy uczestniczę w Jego życiu na pół gwizdka, okazjonalnie, powierzchownie z przyzwyczajenia.
Dzisiaj przekazanie tradycji nie wystarcza. W rozpędzonym świecie, nastawionym na robienie kariery, niezależność, zabawę, brak stałych form, wiara powierzchowna przegrywa. Dlaczego? Bo nie ma w sobie mocy.
Może więc planując wakacyjne wyjazdy, mocnym punktem niedzielnej wycieczki uczynimy wspólny udział we Mszy Świętej. A może warto pójść razem na jakiś etap pielgrzymiego szlaku….
ks. Bartosz Mitkiewicz, 23.06.2024r.