Słowo na niedzielę: Zesłanie Ducha Świętego

Duch Święty nie jest chłopcem na posyłki ani dla Boga Ojca, ani tym bardziej dla nas. Żyjąc w pośpiechu, przyzywamy Go w pośpiechu. A przecież uczniowie Jezusa musieli czekać pięćdziesiąt dni, by Go otrzymać. Zaczekasz?

Czy nie powinniśmy pomyśleć o Pięćdziesiątnicy jako o kenozie Ducha Świętego? Czy Duch Święty nie uniża się, nie ogranicza się, wstępując na ścieżki naszego życia?

Niestety dzieje się tak wówczas, gdy w wierze przypada mu rola „wyjścia awaryjnego”. Masz problem, nie wiesz, co zrobić, zdaj się na głos Ducha Świętego. Albo może na pomoc swojego Anioła Stróża. Albo Opatrzności. Przeznaczenia. Losu… Te odmienne pojęcia, za którymi kryje się zwykle różna wrażliwość religijna i egzystencjalna, z lekkością traktujemy jako synonimy.

Ducha Świętego stawiamy najczęściej – w sytuacji bez wyjścia. Kiedy doszliśmy do ściany, mamy nadzieję, że jakimś cudem znajdą się jednak w niej drzwi, byśmy mogli przekroczyć ten mur. Zaskakujące okoliczności i dziwne współwystępowanie zjawisk – to też z pewnością robota Ducha Świętego. Mądrość spływająca z ust – to nie ja, to Duch przeze mnie przemawia…

Duch Święty spełnia więc tym samym zadanie boskiego gołębia pocztowego. A przecież ewangeliczne opowieści o Zesłaniu powinny zawsze dawać nam sporo do myślenia i chronić przed instrumentalnym traktowaniem Trzeciej Osoby Trójcy Świętej. Dlatego czytajmy Ewangelię Janową. Duch Święty nie jest chłopcem na posyłki ani dla Boga Ojca, ani tym bardziej dla nas. Trudności, jakie sprawia nam właściwe rozpoznawanie Jego obecności, to odbicie problemów, które mamy z myśleniem o wierze w Boga w Trójcy Jedynego.

Pismo Święte odsłania nam przecież Ducha Świętego jako Pocieszyciela i Ożywiciela – zarówno w naszym życiu osobistym, jak i w życiu wspólnoty, którą jest Kościół. Ani ja sam nie byłbym zdolny do wiary w Jezusa bez Ducha, ani Kościół nie byłby Kościołem, gdyby Go w nim nie było.

Zesłanie Ducha Świętego nastąpiło już po Wniebowstąpieniu Jezusa i aż pięćdziesiąt dni po Jego Zmartwychwstaniu. Dopóki uczniowie nie otrzymali Ducha, nie byli zdolni do tego, by stać się Kościołem. Stanowili grupkę przestraszonych osób, które najchętniej zamknęłyby się w Wieczerniku. Taki model Kościoła znamy, od takiego modelu uciekamy. Uczniowie jako wspólnota otwarta na wszystkich i gotowa autentycznie głosić Jezusa, to dopiero jest Kościół.

W tych pięćdziesięciu dniach oczekiwania tkwi klucz do tajemnicy naszych trudnych relacji, jakie mamy z Duchem Świętym. Oczekiwanie, cierpliwość, próba. Słuchanie. Mówienie i słuchanie… Tymczasem wszystko chcielibyśmy mieć – po pierwsze – po swojemu, po drugie – od zaraz. Pchamy się do działania, chcemy iść przodem, a Duch jak wierny pies powinien za nami podążać. Jeśli jednak dokonamy czegokolwiek w imię Chrystusa to nie dlatego, że porwaliśmy się na to i tacy jesteśmy zdolni, ale dlatego, że doprowadził nas do tego Duch Święty.

Może do naszego zadaniowo-roszczeniowego traktowania Parakleta przemówi przykład samego Jezusa? Kiedy Jezus przyjął nad Jordanem chrzest, otworzyło się niebo, rozległ się głos, a na Chrystusa zstąpił Duch Boży jakby gołębica. Głos oznajmił Boże wybranie. A Duch? No właśnie – Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby tam kusił Go diabeł.

Czterdzieści dni Jezusa na pustyni. Czas walki duchowej, odrzucania szatańskich pokus, modlitwy, samotności, ascezy. Pięćdziesiąt naszych dni w oczekiwaniu na Zesłanie Ducha Świętego. Czas czego? Aby ustąpić miejsca.

Ten wątek w Zesłaniu Ducha Świętego wydaje się więc bardzo istotny w naszym codziennym życiu wiarą: czy mamy czas i wolę, by dać się prowadzić Duchowi – także przez pustynię i wśród pokus – czy nadal będziemy traktować Go jako wysłannika do zadań specjalnych, który ma być gotowy na każde zawołanie?

Duch Święty jest przecież z nami zawsze, zapewnia o tym Jezus, i jest z nami w Kościele, bo przecież bez Niego Kościoła by nie było. Ale tak samo jak z Jezusem, tak też z Duchem Świętym musimy pozostawać w relacji. Relacja oznacza stałość, wzajemność, gotowość. Oznacza takie wymagania, z jakimi dzisiaj jest nam trudno funkcjonować, stąd przecież kryzys zwykłych relacji międzyludzkich.

Bliska relacja oznacza też zawsze pewną formę naszej własnej kenozy, konieczność nawrócenia, gdy człowiek w sobie samym – w swoim sercu, umyśle, duszy – musi zrobić miejsce dla kogoś jeszcze. Żonie może być ciasno w mieszkaniu, ale nie może być jej ciasno w sercu męża. Niech Duchowi Świętemu nie będzie ciasno w Kościele.

Czy jednak robimy miejsce dla Ducha Świętego, oczekujemy Go jako łaski czy może wręcz przeciwnie: jako należności, naszego stróża zawsze w odwodzie na trudniejszy czas? Może wciąż musimy być na pierwszym miejscu, wychylać się, wyprzedzać Ducha, bo któż by mógł tyle na Niego czekać?

Co więc zrobiliśmy przez te siedem tygodni, pięćdziesiąt dni, tysiąc dwieście godzin?

ks. Bartosz Mitkiewicz, 23.05.2021

Previous ArticleNext Article