Słowo na niedzielę: Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Chodźcie, a zobaczycie!

Zazwyczaj ludzie mieszkają w domach, zatem oczywistym wydaje się inne brzmienie pytania: Nauczycielu, gdzie jest Twój dom? Gdzie mieszka Jezus?

Sam kiedyś powiedział: „lisy mają nory, ptaki mają gniazda, a Syn człowieczy…”, czy jednak podpowiedzią odpowiedzi nie powinny być dla nas słowa: Kościół naszym domem. Kościół, w którym mieszka, jest obecny, realnie, rzeczywiście Bóg, w Swoim Synu, pod postacią Eucharystii, pod postacią Słowa, obecny we wspólnocie swoich braci i sióstr?

Chyba tak, jednak nam dziś wciąż potrzeba o tym sobie nie tyle przypominać, ale w to uwierzyć. Potrzebujemy umocnienia wiary, dziś bardzo wyraźnie, bo tylko ona może nam pomóc, nie zagubić się, nie zatracić, nie zwątpić w tych trudnych i dziwnych czasach.

My dziś także wołamy i pytamy: Jezu, Nauczycielu, gdzie mieszkasz, gdzie Cię mogę znaleźć, by z Tobą porozmawiać, by zapytać Cię o radę, by po prostu pobyć z Tobą, bo choć żyję wokół ludzi odczuwam wielką pustkę, samotność, niezrozumienie.

Nauczycielu, a więc osobo, która znasz pewien sposób na życie, sposób który chcę poznać, zrozumieć, przyjąć, ale czy uznaję Jezusa i Jego Ewangelię nie tyle za wiedzę, co za świadectwo? Czy faktycznie chcemy być uczniami w tej szkole?

Po drugie, skoro pytam: gdzie mieszkasz, czy wiem tak naprawdę o co chcę zapytać? Czego tak właściwie szukam? Czy taniej sensacji, czy tylko chwilowego uspokojenia, już nawet nie sumienia, ale dobrego samopoczucia?

Jakże pięknie wpisują się w nasze rozważania słowa z pierwszego czytania, kiedy to Samuel odpowiada: mów Panie, bo sługa Twój słucha.

Dramat wielu z nas zaczyna się wówczas, gdy ogarnia nas stan, o którym pisali dawni ojcowie pustyni. Gdy dopadnie nas duchowe lenistwo, które nazywa się acedią, a współczesność apatyzmem. To śmiertelna choroba, która zabija aktywność, chęci, radość, atakuje i potęguje zniechęcenie, apatię, rozdmuchuje poczucie pustki.

Chodźcie… w tym miejscu znajduje się istota problemu, żeby nam się chciało, wyjść, pójść, podjąć wysiłek. I nie chodzi tu oto, by otworzyć Kościół na świat zewnętrzny, by pokazać innym Ewangelię, ona jest już dobrze znana.

Problemem jest to, że ogarnia nas pokusa, by dostosować ją do kategorii myślenia współczesnego świata. W konsekwencji zamiast ewangelizować, sami popadamy w egzystencjalną pustkę. Tracimy to, co najistotniejsze: perspektywę nieba.

Uznajemy chrześcijaństwo jedynie za jeden z systemów wartości, w którym nie ma miejsca dla osobowego, zbawiającego Boga. My nie wierzymy już w to, że Jezus przychodzi do nas w komunii św., że jest obecny w swoim Kościele, że ma moc wyrwać nas z grzechu, a jeżeli nawet wierzymy, brakuje w nas autentyczności, by o tym dać świadectwo.

Nie oszukujmy się, katolicyzm bez żywego, odważnie głoszonego żywego i obecnego w sakramentach Chrystusa staje się jedynie światopoglądem, a ten można potraktować jako jedną z opcji, do której ewentualnie możemy się przychylić. I to właśnie większość z nas, w zależności od kontekstu, czyni. Tymczasem spotkanie z Osobą domaga się zajęcia stanowiska: wchodzisz albo nie.

Czy nam się wszystko nie pomieszało? Potrzebujemy takiego pytania: Gdzie mieszkasz? A może podpowiedzi: Mów Panie bo sługa Twój słucha!

Posłuszeństwo! Od tego wszystko się zaczęło, nie od owego jabłka, to nie Ewa sprowadziła na nas grzech. To szatan, który pierwszy sprzeciwił się Bogu, jako anioł, przestał być posłuszny Panu Bogu. Dziś Kościół, czyli my jako wspólnota, potrzebuje posłuszeństwa Ewangelii, zasadom nauki Kościoła. Z tym mamy wciąż wszyscy problem…

ks. Bartosz Mitkiewicz, 17.01.2021

Previous ArticleNext Article