Słowo na niedzielę: Miłość zatrzymana w kadrze

Choć dziś coraz więcej ludzi nie posiada aparatów fotograficznych to i tak z wielką uwagą wyszukuje i utrwala zabytki, widoki, obrazy przy pomocy zdjęć wykonywanych smartfonami. Utrwalamy widoki, chwile i wracamy, aby wspominać piękne obrazy, wydarzenia, przeżycia. Jak jednak utrwalić i trwać w tym, co najważniejsze – jeśli najważniejsza jest miłość?

Chrześcijaństwo w swojej istocie to język i czyn miłości, współczucia, miłosierdzia. Taki jest Jezus w życiu, słowach, na krzyżu i po zmartwychwstaniu pragnie żyć w Kościele i swoich uczniach.

W książce Abrahama Joshua Heschela: „Bóg poszukujący człowieka” na samym początku czytamy bardzo ważne słowa: „Upadek religii nie wynikał stąd, że została odrzucona, lecz stąd, ze stała się nieistotna, zwietrzała, przygniatająca, mdła. Kiedy wiarę całkowicie zastępuje system wierzeń, miejsce czci zajmuje doktryna, a miejsce miłości – zwyczaj podszyty rutyną… kiedy wiara staje się raczej dziedzictwem niż żywym źródłem; gdy religia przemawia bardziej w imię autorytetu niż głosem współczucia – jej przesłanie traci znaczenie”. W tym tekście, również my katolicy, odnajdujemy źródła naszego skostnienia i twardości serca.

Miłości – w przeciwieństwie do fotografowania – nie da się utrwalić nawet serią zdjęć. Miłość można utrwalać jedynie słowami, czynami, które są posłuszeństwem Jezusowi. To rzeczywistość niedająca się „zatrzymać” w kadrze! Raczej każdą osobę, wydarzenie zanurza w niepojętej miłości Boga do każdego człowieka. Każdy, kto raz jej doświadczy odkrywa, że wiara to nie teoria, wszystko staje się nowe, a ciężary życia – lżejsze.

Łatwo jest piękne śpiewać, deklamować, zachwycać się i patetycznie unosić, nie widząc jednocześnie cierpienia, krzywdy, niesprawiedliwości i lekceważąc sobie Boże przykazania. To bardzo pięknie i … bardzo łatwo. Ale niestety nie jest to ani szczere, ani prawdziwe, ani trwałe, i na dobra sprawę nic wspólnego z Miłością nie ma …

„Czy to jest jeszcze chrześcijaństwo, kiedy nasze rodziny wyglądają jak wyglądają?” Myślę, że odpowiedź jest jedna: NIE! To nie jest chrześcijaństwo i nic wspólnego z Chrystusem to nie ma! I nie pomogą tu żadne słowne deklaracje, wyznania, rozczulanie się i najbardziej skomplikowane i zawiłe socjologiczne, a nawet teologiczne dyskusje i rozprawy.

Niestety my sami tak często obojętnie do tego podchodzimy, usprawiedliwiając się bezsilnym i rozgrzeszającym: „A co ja mogę?” Tymczasem Jezus uczy: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście to uczynili”. A co ja uczyniłem ….? Jak ja miłuję …? Czy mój katolicyzm nie jest również tylko płytki, powierzchowny i triumfalistyczno – słodko – nijaki?

To, co wydarzyło się w domu Korneliusza było wielką niespodzianką. Zgodnie z tradycja Piotr nie mógł wejść do domu poganina, a tymczasem, nie tylko wszedł, ale ochrzcił wszystkich. Opowieść ta może być dla nas bardzo pouczająca. Zobaczmy jak Bóg obdarza błogosławieństwem rodziny, które za Nim idą. Pan Bóg błogosławi za naszą wierność, za posłuszeństwo, nawet w trudnych momentach. Jest z nami szczególnie wtedy, kiedy go zaprosimy.

Każdy dzień jest szansą, by dawać ludziom Jezusową miłość, o której św. Paweł mówi, że jest cierpliwa, łaskawa, nie zazdrości, nie działa obłudnie, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Jezusowa miłość wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Z realizacji takiej miłości będziemy odpowiadali przed Bogiem.

ks. Bartosz Mitkiewicz, 09.05.2021

Previous ArticleNext Article