Coraz częściej zdarza się, że do biura parafialnego trafiają ludzie, którzy traktują udzielanie sakramentów czy w ogóle uroczystości religijne jak dalszy ciąg zakupów w supermarkecie. Ginie poczucie różnicy między sacrum i profanum.
Rodzice, którzy chcą zapisać syna na przygotowanie do bierzmowania, przychodzą z przekonaniem, że ich dziecku wszystko się należy. Są przekonani, że to oni wyświadcza ogromną przysługę Kościołowi (a może i Bogu samemu). Zdecydowali się przecież ochrzcić dziecko, posłać na katechezę, do Pierwszej Komunii Świętej i wreszcie do bierzmowania. W tej sytuacji stawianie jakichkolwiek dodatkowych wymagań jest w ich mniemaniu czymś zupełnie niestosownym, bo to przecież „interes” księdza, żeby dziecko wybierzmować.
Dzisiaj wielkim problemem stało się to, że wielu z nas traktuje Kościół jako instytucję usług religijnych. A wobec instytucji usługowej klient jest kimś z zewnątrz, nawet jeśli jej usługi całkowicie go zadowalają i korzysta z nich stale. Dystans wobec instytucji pogłębia się, jeśli usługi świadczone są byle jak albo jeśli instytucja konkurencyjna po trafi danego klienta obsłużyć lepiej.
Człowiek nie przeżyje dziś jednego dnia bez korzystania z dziesiątków różnego rodzaju instytucji usługowych. W tym kontekście pokusa, aby i Kościół potraktować jako jedną z takich instytucji, jest zrozumiała, co wcale nie znaczy, że takie traktowanie Kościoła można usprawiedliwić. Zauważmy jeszcze, że najważniejsze odejście takich ludzi dokonuje się nawet nie wtedy, kiedy oni przestają do kościoła regularnie chodzić, ale już wtedy, kiedy Kościół jest dla nich tylko zewnętrzną instytucją, z której usług się korzysta.
Żeby wszystko było jasne: nie ma nic nagannego w tym, że mam religijne potrzeby i staram się je zaspokajać. Czymś niewłaściwym jest dopiero traktowanie Kościoła jako jedynie instytucję usług religijnych. A co do samego pytania. Nie ulega wątpliwości, że odejście od regularnego uczestnictwa we Mszy Świętej wiąże się z kryzysem wiary. Ten kryzys mógł się zacząć już wówczas, kiedy ktoś zaczął traktować świątynię jako „stację usług religijnych”. Już wtedy zaczęło się dokonywać w tym człowieku wyobcowanie z Kościoła.
Targowisko, o którym mowa w dzisiejszej Ewangelii, choć bardzo odległe w czasie i dalekie od naszej tradycji (jesteśmy raczej przyzwyczajeni do handlu na rynku), pokazuje, jak bliski jest nam pewien typ mentalności. Dla pewnej grupy ludzi Kościół jest jedną z wielu instytucji użyteczności publicznej, a parafia typowym punktem usługowym. Zdarza się, że idąc do biura parafialnego, nawet nie pomyślą, że warto byłoby wejść także do kościoła.
Często łączy się to z brakiem związku z Kościołem, ale zdarza się, że dotyka nas także za sprawą mediów, które całkiem niepostrzeżenie uczą zupełnie nowego rodzaju zachowań. Przekonują, że aby osiągnąć własne cele w każdym miejscu, czasie i wobec każdego, można i należy używać tych samych środków. Czy to więc będzie w sklepie, w urzędzie, u lekarza czy w kościele, można odwołać się do tzw. praw obywatelskich, a gdy to nie poskutkuje, postraszyć, że się napisze do gazety, albo sprowadzi telewizję, a w ostateczności zorganizuje blokadę. Wszystko da się jakoś załatwić.
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam, że „porządek” świata nie zawsze przystaje do spraw Bożych. To co wypada i jest całkiem naturalne w wielu świeckich miejscach, nijak się ma do tego co Boże. Wiara domaga się od nas takiej postawy, która nie zawsze idzie w parze z duchem czasu. Z jednej strony trzeba oczywiście wykorzystywać nowe możliwości i cieszyć się postępem w wielu dziedzinach; z drugiej – nie można zapomnieć, że do Boga najłatwiej jest się przybliżyć poprzez pokorę serca, pracę nad sobą, stawianie sobie wciąż nowych i większych wymagań.
ks. Bartosz Mitkiewicz, 03.03.2024r.