Takie przestrogi jak słowa Jezusa z dzisiejszej ewangelii nie robią już chyba na ludziach większego wrażenia. Kiedy przeglądamy Facebooka lub katalogi Tic-Tock-u, co rusz napotykamy doniesienia lub filmiki o rychłym końcu świata. A to wieszczona przez dwóch jasnowidzów III wojna światowa, albo nadlatująca z prędkością 40 tys. km na sekundę asteroida Beninu na szczęście zaraz w czwartym akapicie sensacyjnej wiadomości dowiadujemy się, że nadleci do nas dopiero w 2135 roku, a w dodatku prawdopodobieństwo zderzenia z naszą planetą wynosi 0,0037%, więc można odetchnąć z ulgą.
Jezus nie żartował!
Zapowiedzi te nie brzmią zbyt poważnie i traktujemy je z przymrużeniem oka. Tymczasem Jezus nie żartował – o swoim powtórnym przyjściu mówił z całą powagą i powołał się na biblijny potop, którego historyczności nikt wtedy nie podważał.
Ale w dobie filmów katastroficznych, które przyzwyczaiły nas do miłego dreszczyku emocji w wygodnym fotelu, z paczką chipsów i puszką piwa w ręce, nie robi to na nas wrażenia. Wręcz przeciwnie: tak oswaja nas z filmową fikcją, że nawet kiedy oglądamy w wiadomościach czy Internecie prawdziwe doniesienia o realnych huraganach, trzęsieniach ziemi czy pożarach z setkami prawdziwych ofiar – trudno nam przeżyć takie nieszczęścia jako coś rzeczywistego.
Tym bardziej więc nie potraktujemy na serio słów Jezusa, wypowiedzianych 2 tys. lat temu w ówczesnym powściągliwym języku – zwłaszcza, że w naszych uszach przyzwyczajonych do pikantnych sensacyjek, brzmią one dość abstrakcyjnie, blado i nieprzekonująco.
Ale nie wolno dać się uśpić pozorom i złudnym wnioskom, wynikającym z naszych dotychczasowych doświadczeń. To, że w Polsce przez 75 lat nie było wojny, to nie znaczy, że jej już nigdy nie będzie. W Ukrainie wojny nie było 70 lat, a teraz wybuchła i setki żołnierzy i cywilów zginęło prawdziwą śmiercią. Domy, szkoły, lotniska i ulice zmieniły się w prawdziwe ruiny. A to przecież kraj, z którym bezpośrednio graniczymy.
Nie straszy, ale pobudza wyobraźnię
Jezus nie chce nas straszyć, ale chce pobudzić naszą wyobraźnię, myślenie i odpowiedzialność. Chce też podkreślić, że kataklizm i sąd będzie miał charakter indywidualny. Nie będzie tu żadnej „urawniłowki” ani powoływania się na wpływy, analogie i podobieństwo do innych. Każdy odpowie osobiście tylko za swoje własne grzechy. I nie będzie to jakiś zewnętrzny sąd bazujący na pozorach; ani też pobłażliwe przytakiwanie panicznym i chaotycznym tłumaczeniom. Nie pomoże też przywoływanie różnych modnych i nowoczesnych ideologii ani usprawiedliwianie się wpływem reklam.
Właśnie po to Jezus kieruje do nas dzisiaj te słowa, abyśmy mogli uodpornić się na podszepty pokus i odziaływanie takich podstępnych zwodzicieli. Adwent bardzo sprzyja odważnej, szczerej refleksji i rewizji idei i dóbr, na które jesteśmy podatni.
Ostatecznie chodzi o to, byśmy się nie dali oszukać ani okraść. Chodzi o nasze rzeczywiste dobro, a nie o jakieś abstrakcyjne idee, zasady i obowiązki religijne. Jezus nie potrzebuje naszej służalczej czołobitności ani pięknych słówek i deklaracji. Chce nas jedynie chronić od zguby wiecznej i dlatego z taką troską nas ostrzega, odwołując się do naszych własnych doświadczeń.
Ileż to bowiem razy biliśmy się w czoło i mówiliśmy: Ależ ja byłem głupi; żebym to ja wcześniej wiedział…, gdybym to umiał przewidzieć… Otóż nie musimy niczego przewidywać ani kalkulować – wystarczy posłuchać rad Jezusa. Ale żeby tak było, trzeba Mu zaufać. A żeby komuś zaufać, trzeba go najpierw poznać i przekonać się o jego wiarygodności. Wtedy łatwiej będzie potraktować jego słowa na serio i wprowadzić je w życie.
Mówi z naciskiem: czuwajcie!
Z drugiej strony przeszkodą jest też to, że zapowiedź Jezusa o Paruzji ma już dwa tysiące lat, a dotąd się nie spełniła. A przecież tyle razy zdawało się, że wszystkie symptomy końca świata się objawiły i powinny przynieść skutek – a jednak nic takiego się nie stało. Więc ludzie, którzy tyle razy się rozczarowali, nie są teraz skłonni do pochopnego uwierzenia w zbliżający się koniec. Skutkuje to tym, że przestają też liczyć się z Bogiem.
Co gorsza, przestają się też liczyć z możliwością swojej własnej śmierci. Bo nawet jeśli założymy, że koniec świata nie jest aż tak bardzo prawdopodobny, to na pewno o wiele bardziej prawdopodobny, a nawet – w perspektywie kilkudziesięciu lat – pewny jest mój indywidualny koniec świata, jakim będzie moment mojej śmierci. A że umrę – to rzecz pewna, chociaż może trudno mi teraz w to uwierzyć. I dlatego Jezus z takim naciskiem mówi: czuwajcie!
ks. Bartosz Mitkiewicz, 27.11.2022r.